Rejs dookoła Irlandii – Waterford – Kinsale

img_20160722_083846Dawniej wierzono, że poziom wody w morzu zmienia się za sprawą monstrualnego potwora zamieszkującego dno oceanu. Kiedy Lewiatan był głodny, otwierał paszczę i wciągał wodę do przepastnego brzucha, razem z rybami, skorupiakami i innymi stworzeniami, a poziom morza opadał. Kiedy był pełen, zamykał paszczę i wydmuchiwał wodę przez nos, zatrzymując w żołądku pożywienie.

W obecnych czasach zjawisko pływów odarto z budzącego lęk misterium i wciśnięto w sztywne ramy matematyki. W almanachu można znaleźć dokładne dane do obliczenia, co do minuty, kiedy wystąpi najwyższa i najniższa woda w dowolnie wybranym porcie. Znajomość pór posiłków Lewiatana jest bardzo istotna, bo woda przybiera lub odchodzi bardzo szybko, tworząc silne prądy. Nasz jacht płynie ze średnią prędkością sześciu do ośmiu węzłów, czyli jedenastu do piętnastu kilometrów na godzinę. Kiedy trafi na przeciwny prąd o prędkości czterech węzłów, może bardzo długo kolebać się do celu. Jeśli pływ zderzy się czołowo z falą gnaną wiatrem, albo lokalnymi prądami, woda potrafi burzyć się, jak w kotle czarownicy nad piekielnym ogniem i nie należy do przyjemności żeglowanie przez taką kipiel. Trzeba tak obliczyć czas przybycia na miejsce, żeby wejść do portu z przypływem. Dlatego poprzedniej nocy zrezygnowaliśmy z żagli na rzecz silnika, żeby zdążyć na czas wieczornego przypływu i razem z nim pokonać czternaście mil w górę rzeki Suir.

20160727_105047Dzisiaj wstaliśmy wcześnie, zjedliśmy śniadanie i popłynęliśmy w dół rzeki na fali odpływu, który zaczął się o siódmej rano. Poranek w niczym nie przypominał wczorajszej orgii Słońca. Niebo pokryło się sinymi chmurami, a wiatr rozleniwił się na dobre. Otwarte morze przywitało nas martwą falą.

Silny wiatr spiętrza falę i gna ją przez morze, niczym poganiacz bydła na Dzikim Zachodzie. Kiedyś ustaje, ale masa rozkołysanej wody wytraca impet powoli. Fale robią się obłe, leniwe i z nudów bawią się jachtem, przechylając go powoli to na jedną, to na drugą burtę. Nie ma wiatru, więc jedyny ratunek w silniku. Kolebiemy się, jak tłusta przekupka na targu, objuczona koszami jabłek, torująca sobie drogę przez tłum bałwanów. Podzwaniamy luźnym takielunkiem i usiłujemy nie myśleć o żołądku podchodzącym do gardła. Kiedy wiatr wypełni żagle, jacht przechyli się na jedną burtę i zacznie ciąć wodę dziobem, ale przy martwej fali choroba morska zaciera ręce z uciechy.

dscn0957Przed nami Kinsale, kolejny cel na naszej trasie. Historia miasteczka i rybackiego portu, sięga średniowiecza. Irlandczycy polecają to miejsce, jako jedno z najbardziej urokliwych miast na najpiękniejszym, południowo zachodnim wybrzeżu Irlandii. Miejsce przesiąknięte historią i romantyzmem, budzi tęsknotę za odrobiną tajemniczości w opisanej matematyką współczesności. Ale my dobrze wiemy, że Lewiatan, sprawca pływów nie mieszka na dnie oceanu. Jego srebrzysta twarz uśmiecha się do nas w pełnej krasie z nocnego nieba. Ma w sobie mistyczny magnetyzm, przyciągający kochanków, oraz morskie wody, które podnoszą się i opadają w rytm jego wędrówek dookoła globu.

Kolejny żeglarski przesąd mówi, żeby nie wpisywać w dziennik jachtowy portu docelowego, dopóki się w nim nie zacumuje. Po co kusić Neptuna i narażać się na jego niezadowolenie z ludzkiej pychy? A praktycznie myśląc, pusta rubryka z portem docelowym pozwala na elastyczność, niezwykle istotną przy kapryśnej pogodzie. Tym sposobem unika się konieczności kreślenia w urzędowym, bądź co bądź, dokumencie.

Wiatr to cichnie, to zrywa się, żeby wiać nam prosto w dziób. Do Kinsale dzisiaj nie dojdziemy, poszukamy schronienia w Cork.

Magda Wilk